Tytuł: www.szukamywas.pl :: Mieczysław H. (Data zaginięcia 1989/09/15)

Dodane przez lornetka dnia 20-11-2010 15:06
#1

Mieczysław H.
Data zaginięcia 1989/09/15
wiek w dniu zaginięcia 25 lat

Znaki szczególne: cieńszy wskazujący palec

Ostatnie miejsce pobytu: Wilczyce


Notice: Undefined index: post_edituser in /home/optimawe/domains/szukamywas.pl/public_html/print.php on line 114
Edytowane przez lornetka dnia 15-03-2015 02:18

Dodane przez elin dnia 11-09-2011 18:53
#2

Itaka:
http://www.zagini...oby/?o=785

Ostatni raz rodzina widziała Mieczysława H. 13 lat temu

Synu! Gdzie jesteś?
ŁUKAWA k. SANDOMIERZA.
Ta historia nie mieści się po prostu w głowie. A jednak się zdarzyła. Trzynaście lat temu, 15 września 1989 roku, karetka pogotowia zabrała z domu w Łukawie koło Sandomierza 25-letniego wówczas Mieczysława H. I to był dzień, w którym rodzina widziała go po raz ostatni. Młodego mężczyznę miano przewieźć do szpitala, jednak nigdy tam nie dotarł - ponoć uciekł z karetki i jakby zapadł się pod ziemię. Przez trzynaście lat nikogo poza rodziną to nie obchodziło. Personel karetki, który "zgubił" pacjenta, przesłuchano po... trzynastu latach od zdarzenia!

W szpitalu będzie mu lepiej...
Do czasu powołania do wojska Mieczysław H. był normalnym, wesołym młodym człowiekiem. Skończył szkołę, miał plany na przyszłość. Podczas odbywania służby wojskowej wydarzył się dramat, który zaważył na jego dalszym życiu. - Z tego co wiemy, zdarzyło się coś strasznego, jakiś wypadek. Topili się w kilku, przeżył tylko Mieciu i jeszcze jeden żołnierz. To spowodowało u niego załamanie psychiczne. Trafił do szpitala wojskowego. Lekarze orzekli chorobę psychiczną. Udało się nam załatwić przeniesienie go do cywilnego szpitala w Morawicy - opowiada matka Marianna H. - Potem było różnie. Okresami przebywał w domu, gdy przychodził nawrót choroby szedł do szpitala, tam gdzie miał fachową opiekę. Tak było do 1989 roku. We wrześniu 1989 roku przebywający cały czas pod opieką lekarską Mieczysław znów zaczął czuć się gorzej. Po jego zachowaniu można było poznać, że zbliża się atak choroby. Prowadząca jego przypadek lekarka zdecydowała, że 25-latek powinien trafić do szpitala w Morawicy. Karetka, która miała przetransportować chorego została zadysponowana na 15 września. Ten dzień członkowie rodziny H. pamiętają jakby wszystko co się wtedy stało, zdarzyło się wczoraj. - Przyjechała karetka z Sandomierza, pamiętam to był fiat 125 p. kombi, a w nim dwóch mężczyzn, kierowca i sanitariusz. Mieciu spokojnie wsiadł z tyłu do samochodu. Oni zamknęli drzwi i odjechali. Wtedy widziałam syna ostatni raz - powracające wspomnienia powodują, że oczy Marianny H. zachodzą łzami. - Byliśmy z mężem spokojni, że nasze dziecko ma dobrą opiekę w szpitalu, lepszą niż byśmy byli mu w stanie sami zapewnić. Tymczasem on.... Zaginął bez śladu Po kilku dniach jeden z sąsiadów z Łukawy zapytał męża pani Marianny, czy Mietek się znalazł. Gdy przekonał się, że sąsiad o niczym nie wie powiedział, że z tego co wie, to syn państwa H. podczas przewożenia do Morawicy uciekł z karetki. - To był szok dla wszystkich. Nikt nas o niczym nie powiadomił! Zaczęliśmy wyjaśniać co się stało - włącza się do rozmowy Grażyna H., bratowa zaginionego. - W pogotowiu w ogóle nie chcieli z nami rozmawiać. W końcu stwierdzili, że w Opatowie na zakręcie Mietek wyskoczył z samochodu i uciekł. Zgłosiliśmy zaginięcie na milicję. Zgłoszenie przyjęto, ale jak mój mąż zawiózł zdjęcia brata okazało się, że śladu po tym w papierach nie ma. Zgłosił więc zaginięcie ponownie. Co jakiś czas pytaliśmy się, czy coś wiadomo. Niestety... Na temat tajemniczych okoliczności zniknięcia 25-letniego człowieka zapanowała prawdziwa zmowa milczenia. Rodzice Mieczysława znikąd nie mogli poznać prawdziwych okoliczności zniknięcia swojego syna. Choć w międzyczasie Milicja Obywatelska przemieniła się w Policję jej styl działania się nie zmienił. Przypadek Mieczysława H. był dla funkcjonariuszy tylko pozycją w statystyce. - Chcieliśmy się dowiedzieć czegoś od lekarki, która leczyła Mietka. Jednak okazało się, że niedługo po zniknięciu szwagra ta pani nagle zrezygnowała z pracy, sprzedała mieszkanie i wyjechała z Sandomierza. Chcieliśmy ją znaleźć przez dyrekcję szpitala, ale odmówiono nam pomocy - mówi Grażyna H., - Ciągle więc pytaliśmy się policjantów, czy nic nie wiadomo w sprawie zaginięcia Mietka. Odsyłano nas z kwitkiem, sprawa wędrowała z Sandomierza do Dwikóz, itd.

Sprawdzą każdy ślad
Nie mogąca znikąd uzyskać pomocy w poszukiwaniach rodzina nie poddała się. Nie złamało ich nawet to, że w dwa lata po zaginięciu Mieczysława H. zmarł jego ojciec. Starszy człowiek obwiniał siebie, bo to on wezwał feralnego dnia karetkę. W końcu serce nie wytrzymało. Jednak pozostali członkowie rodziny na własną rękę usiłowali odnaleźć zaginionego. Każda informacja, wzmianka w prasie o odnalezieniu niezidentyfikowanych zwłok powodowała, że ktoś z rodziny H. z zamarłym sercem jechał i sprawdzał, czy to nie Mietek. - Raz byliśmy pewni, że odnaleźliśmy Mietka. W gazecie wyczytaliśmy, że w jednym z zakładów opieki od kilku lat przebywa niezidentyfikowany mężczyzna. Zgadzał się wygląd, wszystko - wspomina Grażyna H. - Pojechałam tam sama. To jednak nie był Mietek. Rozpoznałabym go bez problemu pomimo upływu lat. Przecież mój mąż to jego brat bliźniak. Z upływem lat szanse na odnalezienie zaginionego malały. Nadzieję, która przecież wciąż tliła się w sercach członków rodziny prawie zgasiła kolejna wizyta na policji. Tym razem usłyszeli, że poszukiwania są zakończone, bo po tak długim czasie, ze względu na zmianę wyglądu, itd. zaginionego nie mają już sensu. - Może i byśmy się poddali, ale któregoś dnia zobaczyła w telewizji program o fundacji "Itaka" zajmującej się zaginionymi. Skontaktowałam się z nimi. Początkowo nie chcieli wierzyć w to co opowiadałam. Jednak ich prawnik powiedział mi, że absolutnie policja nie może przerwać poszukiwań. Dali nam siłę do dalszej walki. Dzięki podpowiedziom prawnika "Itaki" H. zwrócili się na piśmie o informacje dotyczące okoliczności zaginięcia, a także czynności podjętych przez MO, a potem policję w celu wyjaśnienia tajemnicy. Z odpowiedzi jaką uzyskali wyłania się obraz nie mieszczącej się w głowie znieczulicy i lekceważenia ze strony tych, którzy ponoć stali na straży ładu i porządku w Polsce. Nie ma winnych "W materiałach sprawy brak jest informacji mogących sugerować udział osób trzecich w zaginięciu Pani syna. Przyjętym w sprawie motywem zaginięcia /ucieczki/ była choroba psychiczna" - odpisał w 2002 roku Mariannie H. obecny komendant powiatowy policji w Sandomierzu mł. inspektor Andrzej Jońca. Komendant przyznał jednak, że w aktach sprawy brak jest dokumentacji rozmowy z członkami zespołu karetki, która 15 września 1989 roku wiozła Mieczysława H. do Morawicy. To nie był przypadek, ani efekt bałaganu. Po prostu przez te wszystkie lata nikt nie przesłuchał tych osób! Winnych tak skandalicznego zaniedbania oczywiście nie znaleziono. Świętokrzyska Komenda Wojewódzka Policji wyraziła tylko ubolewanie. Jak napisał młodszy inspektor Zbigniew Cetera "wobec upływu czasu brak jest możliwości podjęcia środków dyscyplinarnych wobec funkcjonariuszy winnych tego zaniedbania". Jednak pozytywnym efektem korespondencji było podjęcie czynności wyjaśniających przez Prokuraturę Rejonową w Opatowie. Niestety, prowadzący sprawę prokurator wydał decyzję o odmowie wszczęcia postępowania, ale z jego pisma rodzina H. po raz pierwszy oficjalnie dowiedziała co miało się stać 15 września 1989 r. "Ustalono, że 15 września 1989 roku ... w Opatowie na jednym ze skrzyżowań Mirosław H. wykorzystując to, że pojazd zwolnił otworzył blokadę i wyskoczył z jadącego z niewielką prędkością samochodu" - stwierdził prokurator Robert Rolka. - "...kierowca zatrzymał karetkę, sanitariusz wysiadł z niej i próbował dogonić i złapać uciekającego. Pościg nie przyniósł jednak powodzenia, dlatego pracownik pogotowia wrócił do karetki. Mężczyźni próbowali jeszcze szukać Mieczysława H. po terenie Opatowa. O ucieczce pacjenta zawiadomili dyspozytora, który polecił wrócić im do Sandomierza". I dokładnie tyle udało się ustalić po 13 latach. Pismo z tymi wyjaśnieniami Marianna H. otrzymała na początku lipca 2002 roku. - Nie chce mi się w to wierzyć. Zakładając nawet, że to jest prawda, że wyskoczył z karetki, to przecież robiąc to w biegu na pewno się przewrócił. To jakim cudem sanitariuszowi nie udało się go dogonić i złapać ? - zadaje pytania Grażyna H. - A nawet jeśli tak było to dlaczego dyspozytor pogotowia nie powiadomił milicji. Przecież oni odpowiadali za pacjenta! Do innych wniosków doszedł jednak prokurator. Odmówił wszczęcia postępowania, ponieważ "analizując zebrany materiał dowodowy stwierdzić należy, iż w zachowaniu sanitariusza i kierowcy brak jest znamion przestępstwa niedopełnienia obowiązków", zaś wszystko co się stało było "wynikiem gwałtownego i nieprzewidzianego działania Mieczysława H.". Oczywiście ówcześni pracownicy pogotowia, którzy wieźli pacjenta nie ponieśli żadnych konsekwencji. Rodzina odwoływała się od decyzji o odmowie wszczęcia postępowania. W końcu sprawa trafiła do sądu. Jednak i tu nie dopatrzono się żadnych błędów. Póki starczy życia - Nie odpuścimy. Chcemy dowiedzieć się, co naprawdę zdarzyło się tego dnia. Przecież szwagier nie wyszedł z domu i przepadł. Może Mietek nie żyje, może niepotrzebnie się łudzimy nadzieją, że kiedyś go odnajdziemy. Ale chcemy to wiedzieć - kategorycznie twierdzi Grażyna H., która przejęła od podupadłej już na zdrowiu teściowej misję wyjaśnienia tajemnicy zniknięcia szwagra. - Prawnik z "Itaki" pomoże nam przygotować wystąpienie w tej sprawie do Rzecznika Praw Obywatelskich. - Ciągle mam nadzieję, że mój synek gdzieś żyje, i że któregoś dnia znów będzie z nami - mówi Marianna H. i spogląda w dal, tam, gdzie wije się droga, którą 13 lat temu przyjechała karetka po syna. - Muszę wierzyć póki starczy życia.

PIOTR WELANYK
Super Nowości z dnia: 24_01_2003
http://webcache.g...=firefox-a

wklejam treść artykułu, gdyż link lornetki nie działa


Notice: Undefined index: post_edituser in /home/optimawe/domains/szukamywas.pl/public_html/print.php on line 114
Edytowane przez elin dnia 01-02-2015 19:02