Ostatni raz widzieli go na paryskiej stacji metra Palais Royal. Wszyscy uczestnicy zakładowej wycieczki z Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Siestrzechowicach pod Nysą. 8 listopada 2013 roku jechali już do hotelu, bo tego dnia wieczorem wracali do kraju.
- Podjechał pociąg i wszyscy zaczęli się pchać do środka. A on grzecznie przepuszczał innych - opowiada Jerzy Strzelczyk, uczestnik wycieczki. - Kiedy zamknęły się drzwi i metro ruszyło, zobaczyliśmy, że on jeden został na peronie. Machaliśmy mu jeszcze, żeby został i czekał na nas w tym miejscu.
Przewodnik wycieczki wysiadł na następnej stacji i po 5, może 7 minutach był z powrotem na Palais Royal. 58-letniego Eugeniusza Kotwickiego z Siestrzechowic już nie było.
- Z przewodnikiem przeszukaliśmy tego dnia 19 stacji metra na tej linii - opowiada Józef Samborski, prezes RSP. - Pytaliśmy, nikt go nie widział. Poszliśmy do policji w metrze, ale okazało się, że kamery monitoringu na stacji były wyłączone.
REKLAMA
Powrót do Polski opóźnił się o 4 godziny, bo wszyscy czekali na efekty poszukiwań. Nasz przewodnik został jeszcze dwa dni dłużej, żeby sprawdzać, czy nie ma nowych wiadomości. Nic. Do dzisiaj. Był chłop i nie ma chłopa.
Eugeniusz Kotwicki to prosty, spokojny człowiek. Ma żonę i dorastającą córkę, pracował w niewielkiej rodzinnej firmie. Nigdy nie był za granicą. Nawet swoją miejscowość opuszczał rzadko. Nie znał języków. Tego dnia nie miał przy sobie nic, oprócz dwóch bagietek kupionych na drogę powrotną. Ani pieniędzy, ani telefonu, ani żadnych dokumentów.
Jego zaginięcie zgłoszono do polskiego konsulatu w Paryżu, w żandarmerii, do organizacji społecznej zajmującej się opieką nad bezdomnymi, do polskiej parafii w Paryżu. W Polsce zawiadomiono fundację Itaka. Także burmistrz Nysy Jolanta Barska, odwiedzając paryski konsulat, pytała o Kotwickiego. Nikt nie ma nowych wiadomości. https://webcache....&gl=pl